"Gdy Syn Papy wyszedł z sali porodowej, wyglądał jak chory emeryt w stanie przedzawałowym. Blady, bełkoczący coś bez sensu trzy po trzy. Niektórzy ojcowie mówią, że to był najpiękniejszy dzień ich życia. On był innego zdania. Cud narodzin jego syna wdeptał go w ziemię. Malec miał wyciągniętą główkę od przejścia przez drogi rodne, szramę przechodzącą przez buzię od kleszczy i nos położony na bok jak u boksera. Tata patrzył na niego i nie wiedział, o co najpierw zapytać. Czuł się, jakby miał oszukać przeznaczenie.
– To mu tak zostanie? – wskazał przerażony na wydłużoną główkę. Synek wyglądał, jakby podrzucili go kosmici. Reptilianie naprawdę istnieją!
Położna szybko założyła niemowlakowi czapeczkę, żeby kości czaszki wróciły na swoje miejsce. Wiedziała, że ma do czynienia z debiutantem w roli ojca, ale nie zamierzała tracić czasu, żeby go do nowej roli przygotowywać.
– A rana i nos? Tego nie zakryje się czapeczką. Mam go wychowywać na boksera od najmłodszych lat? – kontynuował.
Położna postukała się w głowę i zabrała noworodka na badania.
„Może ona jest niemową” – przemknęło mu przez myśl. „Pewnie wysyłają ją do najtrudniejszych przypadków. Skupia się na pracy, a nie na pogadankach. Nasze szpitale nie rozpieszczają pacjentów” – zauważył trafnie.
Przypomniał sobie, jak kilka godzin wcześniej przyjechał z żoną do szpitala. Izba przyjęć była położona na najniższym poziomie. Prowadził do niej długi korytarz bez okien, pomalowany na zielonoi oświetlony chłodnym światłem jarzeniówek. Tym korytarzem kuśtykał lekarz w białym kitlu poplamionym krwią. Kulał na jedną nogę. Brakowało tylko siekiery w dłoni, żeby wyglądał jak rzeźnik z taniego horroru. Synowi przypomniało się wiejskie wesele, na którym kilka tygodni temu się bawili. Był tam zapity w trupa gość, który chcąc zaimponować towarzystwu, przekonywał o swoich zabójczych umiejętnościach. Prezentował, jak jednym ruchem jest w stanie złamać komuś wszystkie palce u dłoni. Zakończył swoje przedstawienie słowami:
– Nie na darmo na mnie „rzeźnik” wołają.
Potem próbował oddać mocz do własnego talerza. Rozporek stał się przeszkodą nie do pokonania. Zsikał się w spodnie i zasnął z głową na talerzu. Ten weselny epizod miał przygotować żonę na spotkanie ze szpitalną rzeczywistością. Okazało się, że nie była jeszcze gotowa na spotkanie z lekarzem Kuternogą. Rozpłakała się na szpitalnym korytarzu i chciała wracać do domu. Nie dziwił się. Też by uciekł. Izba przyjęć wyglądała jak dobry prank z YouTube. Zaraz powinna pokazać się ekipa, która to wyreżyserowała i nagrała. Ale nikogo takiego nie było. Po korytarzu krążył jeszcze jeden ojciec. Biedaczek miętolił w dłoniach pustą reklamówkę Biedronki. Przewidywał, co go czeka. Za kilka godzin, po porodzie dziecka, będzie wyglądał jak starzec. A w markecie czas tak przyjemnie wolno płynie i w tle gra muzyczka. Kupiłby tanie udka z kurczaka albo inne przysmaki z promocji za 2 zł, np. parówki o smaku i konsystencji gazety. Syn rozpoznał amatora tanich mięs. Był z rodziny rzeźnika. Poznali go na tym samym weselu. „Ma dziwne imię. Amadeusz czy jakoś podobnie. Pewnie ma ambitnych rodziców, co muszą mieć niezwykłe dziecko” – odpowiedział sobie w duchu.
Amadeusz z reklamówką w dłoni nie wyglądał na geniusza. Ale pozory mogą mylić. Na weselu Syn nie był w stanie zapamiętać jego oryginalnego imienia. Mylił go w kółko z kimś innym. Amadeusza to drażniło. Syn machnął teraz na to tylko ręką. Nie zamierzał odnawiać znajomości. Nie był zbyt empatyczny. Życie to nie jest bajka. Niedawno utopił im się stary pies w stawie. Mama po standardowym ubolewaniu nad zmiennością losu zapytała go o najważniejsze.
– A miski psa już dokładnie umyte?""