Z notatnika wszystkowiedzącego psychologa. Część VI.
Ostatnio koleżanka podesłała mi filmik z Okolice Ciała - Marianna Gierszewska zatytułowany "Miłość nie ma być przymusem i męczarnią. Ma być przyjemnością." - z pytaniem co o nim myślę? Ten filmik jest zrobiony pewnie głównie dla kobiet, więc nie do końca czuję się adresatem. Ale może to będzie ciekawe jak patrzy na to druga strona - facet - mąż - ojciec trójki dzieci. Wszystko co napiszę odnosi się do małżeństwa, które trwa wiele lat i są w nim dzieci. A nie do związków, w których testujemy siebie nawzajem i sprawdzamy czy to ma sens. Wiadomo, że gdy nam druga strona przestaje pasować, to się rozstajemy i szukamy dalej. Małżeństwo to inna liga. Fazę sprawdzania mamy za sobą. Zdecydowaliśmy się na życie razem. Mamy wspólnie dzieci, kredyt, wakacje, psy. Stabilność i względne poczucie bezpieczeństwa. Autorka filmu przekonuje, że to nie są wartości nadrzędne dla których warto tkwić w nieudanym związku. „Miłość ma nie być przymusem i męczarnią. Życie ma być lekkie. Miłość ma być dobra, szczęśliwa i uskrzydlająca.” – taki jest przekaz.
Dołożę od siebie. Nie chcemy popełniać błędu naszych rodziców, dziadków, którzy tkwili w nieszczęśliwych małżeństwach, bo tak wypadało, bo nie mieli pieniędzy na następne mieszkanie, bo co by ludzie pomyśleli itd. Nas te ograniczenia nie dotyczą. Motywacja do trwania ma być moja, wewnętrzna, a nie zewnętrzna. Nie będę się rozpisywał. Każdy wie o co chodzi.
Przechodząc do rzeczy. Panuje takie przekonanie, że za trwanie małżeństwa w miłości odpowiada głównie kobieta, bo ona jest stroną bardziej emocjonalną od mężczyzny i bardziej skorą do rozmowy na ważne tematy. Mężczyzna to trochę taki tępy ziemnior, który niewiele rozumie z tej sfery. Nie umie mówić o swoich potrzebach w związku a jak żona zaczyna „wymyślać problemy” to wniosek jego jest jeden – „Odsunie mnie od sexu, bo znów jej coś tam nie pasuje”. Wniosek poprawny, choć nic nie wyjaśniający. Mówi o następstwach, a nie o przyczynach. Dla kobiety miłość to uskrzydlające emocje, dla mężczyzny - ziemniora to bliskość i miłość fizyczna. Oczywiście przejaskrawiam, ale nie będę rozpisywał się nad wszystkimi możliwymi rozwiązaniami.
Wydaje mi się, że obydwa podejścia są niepełne. Miłość to postawa wobec bliskiej mi osoby. W tej postawie są emocje, cielesność, ale ona jest dużo szersza. Tam też jest chęć przebaczania i pragnienie dalszego kochania pomimo czyichś słabości i niespełniania naszych wszystkich oczekiwań. Miłość to nie jest tylko dobre samopoczucie, bo ono szybko się załamie. Sporo osób w związkach ma rys narcystyczny. Do tego jesteśmy egoistyczni, egocentryczni, w silniejszych relacjach z mamusią/tatusiem niż z żoną/mężem. Miłość w małżeństwie jest trudna, wymagająca i męcząca. Wymaga też poświęcenia. Wiem, straszne słowa - wymagania - poświęcenie – „Pewnie zaraz będzie pisał o cierpieniu, masochista jeden”. Jak decydujemy się na dzieci, to one wywracają nasz świat do góry nogami. Może nie być czasu na spełnianie swoich zachcianek. Do tego dochodzi jeszcze wybaczanie. Wybaczanie (że nie jest idealna/y), to przecież czyste cierpienie dla nas. Kto lubi wybaczać i nic go to nie kosztuje? No, ja nie.
Z perspektywy postawy miłości. Zarówno emocjonalnie upośledzony ziemniaczany facet, jak i uskrzydlona/zdołowana emocjami kobieta mają wiele do zaproponowania. Przebaczać i nadal kochać. Założenie, że życie ma być lekkie a miłość dobra, szczęśliwa i uskrzydlająca, ma się nijak do mnie. Nie lubię życia trudnego, ale ono czasem takie jest. Chciałbym, żeby miłość była wypełniona dobrymi emocjami, ale tak nie zawsze jest. Do tego dochodzi jeszcze postępująca rezygnacja z siebie, ale nie dla umartwiania się, tylko we wzrastaniu w miłości wobec żony/męża. Tu nie chodzi o poświęcenie się i późniejsze manipulowanie bliskimi poprzez swoje cierpienie. „Dzieci pewnie to docenią. A ja przecież wszystko robiłem dla nich.” - takie hasła, tylko mają wiązać innych.
Temat jest skomplikowany. Nie będę już przynudzał. Założenie moje było takie, że miłość w małżeństwie jest zarówno wspaniała jak i męcząca. Uskrzydla nas do ciągłej zmiany, ale to kosztuje dużo wysiłku. Nie jest to lekka bajka o motylach w brzuchu i byciu wciąż na fali.
PSYCHOLOG MARCIN WITKOWSKI
STUDIO ZACISZE