Z notatnika wszystkowiedzącego psychologa. Część III.
"Była 1.00 w nocy. Sąsiad się obudził. Podniósł się na swoim zdezelowanym łóżku. Każdemu poruszeniu wtórowało głośne skrzypnięcie. Usiadł. Oparł łokcie na kolanach. Zastygł jak Myśliciel” Rodina. Cisza. Napięcie rosło. Pół bloku już nie spało. Każdy z mieszkańców bał się tych słów. Rysiek dobrnął do tego, co już wszyscy przewidywali. Odkrył, czego mu w życiu brakuje.
– Ale by się człowiek napił… – podsumował swoją pobudkę. Dźwignął się z łóżka przy przeciągłym wyciu sprężyn. Poszedł po alkohol i towarzystwo. Dla wszystkich stało się jasne, że przed nimi następna nieprzespana noc. Choć był po 60-tce, to lubił bawić się z młodszymi o 30 lat. Pewnie liczył na towarzystwo młodych kobiet. Jak przychodziły, to cały blok o tym wiedział. Pijane darły się na balkonie, że kochają wszystkich i cały świat. Po angielsku. Takie poliglotki. Jakby trafił się jakiś cudzoziemiec w Łodzi na Bałutach, to żeby też zrozumiał międzynarodowe przesłanie rodem z Miss World. Misski też kochają świat. Tylko one dodają, że pragną też pokoju. Kobiety z Bałut pomijały to życzenie. Dzielnica nauczyła je realizmu. Rysiek też nie pragnął pokoju, tylko miłości. Śpiewał po sto razy na noc „Beatę z Albatrosa”. Jak młodzież miała już dość, to włączali bardziej współczesny, anglojęzyczny utwór. Sąsiad pragnął śpiewać. Nie znał obcego języka, a dusza nie dawała spokoju. Pozostało mu skandowanie w rytm muzyki „jep, jep, jep!” i klepanie się wielkimi łapskami po udach.
Był silny i wytrzymały. Robił wylewki betonowe. Budowlanka hartuje człowieka. Rysiek był ze stali. Jak zaczynał imprezę, to finiszował po trzech dniach. Z reguły miewał ostry zjazd, który kończył się odkręceniem kurków na gaz i próbą przesiedlenia wszystkich mieszkańców wieżowca w zaświaty. Syn Papy mieszkał nad nim. Gaz ziemny idzie do góry. Wyleciałby jako pierwszy. W krytycznych momentach schodził na dół i leczył słowem. Rysiek otwierał swoje rozwalone drzwi, stojąc w samych gaciach, a czasem nawet bez. Zapraszał szerokim gestem na salony. Miał pokój z kuchnią. W pokoju stały rozpadający się kredens, łóżko, fotel i stolik z włączonym telewizorem. Sąsiad zasiadał na łóżku, syn na fotelu i tak zaczynali swoje regularne sesje terapeutyczne w rytm muzyki „Tańca z gwiazdami”. Rysiek oglądał każdy odcinek. Czuł się jak na wytwornym balu. Na kredensie z oberwanymi drzwiczkami stał kalendarz z naklejanymi dniami. Liczył, ile dni potrafił spędzić w trzeźwości. Rekord kończył się na trzech. Z takim wynikiem pewnie czekał na brawa i wysokie noty jak gwiazdy w programie po udanym występie. Chcąc dodać sobie splendoru, mówił o sobie w trzeciej osobie.
– Człowiek się stara, pracuje, żeby to utrzymać. – Wykonał gest obejmujący jego królestwo. – Czasem coś po pracy wypije i tyle z tego ma. A pan sąsiad od razu z awanturą.
Mówili sobie per pan. Rysiek nie raz proponował po imieniu, ale źle by się to skończyło. Nauczył się, że jak pan sąsiad schodzi, to trzeba przynajmniej założyć gacie na tyłek. Po seansie terapeutycznym przychodził czas na praktykę. Rysiek lubił uprzykrzać życie poprzez głośne imprezowanie, oddawanie moczu na klatce schodowej, rzucanie przez balkon butelkami, odkręcanie
gazu, spalanie kapusty podsmażanej lub bigosu, łomotanie łotkiem w rury, pięściami w ściany, podnoszenie i puszczanie kredensu oraz walenie drzwiczkami od szafek kuchennych. Przyszedł czas na naukę zamykania drzwiczek od szafki od zlewozmywaka. Rysiek usprawiedliwiał się, że musi łomotać tymi drzwiczkami, bo inaczej się nie zamykają. Razem z Synem Papy ćwiczyli, jak zrobić to delikatnie i bez hałasu. Rysiek miał powtarzać zwinne ruchy. Po takiej lekcji ten czasoumilacz wypadał z jego szerokiego repertuaru. Ale szybko zastępował go innym, czym doprowadzał sąsiadów do rozpaczy. Jednak żona Syna twierdziła, że Rysiek się cywilizuje i coraz mniej eksperymentuje. Poprzestaje na marnych środkach typu wrzaski czy muzyka. Syn jak spał, to śnił, że obcina Ryśkowi jednego palca za każde naruszenie ciszy nocnej. Tradycja japońskiej yakuzy. Oni pewnie to robili z poważniejszych powodów. Łódzkie Bałuty mają surowsze zasady dla swoich mieszkańców niż dzielnice Tokio. Budził się, jak sąsiad nie miał palców u rąk i trzeba było ściągnąć buty ze skarpetami, żeby dostać się do stóp. Ten widok był porażający. Natychmiast wybudzał z głębokiego snu."