27 grudnia 2023

Kolonia karna Ruciane-Nida

arrow left
arrow right
Pamiętacie wyjazdy na kolonie podczas wakacji w latach 90-tych w czasach pokomunistycznych? Na pierwsze trzytygodniowe kolonie pojechałem ze starszą siostrą, gdy szedłem do I klasy podstawówki. To było mocne doświadczenie. Można było wrócić ze zrujnowaną psychiką.
 
Fragment opowiadania "Kolonia karna Ruciane-Nida". Z lekkim przymrużeniem oka .
 
"Zanim Synek poszedł na śniadanie, sprawdził, czy w walizce leżą ukryte pod ubraniami jego zdobyczne skarby. Złoty medal otrzymany od jakiegoś dziadka z Ligi Obrony Kraju za zdobycie I miejsca w strzelaniu z wiatrówki do celu i drewniana żaglóweczka z wypalonym, krzywym napisem Ruciane-Nida. W pokomunistycznych czasach uczono dzieci strzelania i rzucania granatami. Właściwie nie wiadomo dlaczego. Może w wojskowości nadal obowiązywała doktryna podboju szturmem zachodu, bo gospodarczo nie dawali rady. NATO broniłoby się zmasowanym atakiem nuklearnym na Polskę. Tym samym kilka pierwszych rzutów naszych wojsk, przechodząc przez napromieniowane tereny, przeżyłoby kilka dni i mogło podbić zaledwie tereny przygraniczne. Zdobycie Berlina przypadłoby dzieciom. Strzelałyby do wrogów z wiatrówek i rzucały ołowianymi granatami w nacierające czołgi. Synek walczyłby w pierwszej linii ze złotym medalem na szyi. Tak naprawdę to nie był ze złota. Zdradzał go ordynarny łącznik metalowy między medalem a wstążką. Ponadto na dyplomie było nieprawidłowe imię Synka. Gdy poprosił o korektę, to dziadek z LOK po prostu skreślił imię i nagryzmolił właściwe. Synek poczuł się rozczarowany takim traktowaniem. Oddawał swój zabójczy talent w służbie ojczyzny, a dziadek bazgrał kulfony na jego dyplomie. Jak przyjdzie godzina W, dziadek jeszcze będzie chował się za jego plecami. Wtedy nadejdzie czas zemsty.
     Drewniana łódeczka z materiałowym żaglem była nie mniej cenna. Kupił ją na kramie z pamiątkami. Właściwie to powinno się napisać, że mu ją zaoferowano i tę ofertę przyjął. Właściciel kramiku, gdy otoczyła go chmara kolonistów, rozdawał każdemu swoje badziewia, nie zwracając uwagi na to, co oni faktycznie chcą kupić. Zabierał pieniądze i w zamian wciskał, co chciał. Jedni płakali, drudzy się cieszyli. Jak na loterii. Wyczyścił sobie kramik i mógł spokojnie zamykać interes. Synek dostał łódeczkę i był zachwycony. W słońcu i na wietrze prezentowała się dostojnie jak Dar Pomorza. Zamknął ją w walizce i poszedł na stołówkę.
     Na śniadaniu był już uciekinier. Jadł ze smakiem chleb z dżemem. Był bohaterem. Każdy o nim mówił i podziwiał jego odwagę. Medal Synka nie równał się z takim wyczynem. Ucieczka z kolonii karnej to jak zdobycie czołgu z drągiem w dłoni.
     – Jutro też im ucieknę – przechwalał się.
     Na próżno. Wychowawcy mają już swoje metody. A kiedyś nie cackano się tak z dziećmi jak współcześnie. Po prostu zamykano delikwenta na klucz w pokoju z kratami w oknach i tam mógł dalej snuć nierealne plany. Synek nawet tam dałby radę. Nosił przy sobie mały przybornik z pilnikiem do metalu i śrubokrętem. Obejrzał niedawno film „Komando”, w którym córka Arnolda Schwarzeneggera dzięki takim prostym narzędziom uciekła porywaczom. Synek też liczył, że ktoś go porwie i będzie mógł wykazać się nie lada sprytem. Może nawet o nim książkę napiszą. Chyba nie oglądał się na co dzień w lustrze. Szare, zrolowane, wełniane skarpety, sandały, podkoszulek z długim rękawem i T-shirt nie świadczyły o możliwości pozyskania za niego wysokiego okupu.
Pomarzyć można, choć życie rzuca nam kłody pod nogi."

 

PSYCHOLOG MARCIN WITKOWSKI

STUDIO ZACISZE